Jeździec na andaluzyjskim ogierze i tancerka flamenco w górach Hiszpanii

Wyprawa fotograficzna do Andaluzji

Edyta Aktualności, Sesje Skomentuj

Pamiętacie Curro Jimeneza? Ja w dzieciństwie nie opuściłam żadnego odcinka. Nie ze względu na fabułę czy głównego bohatera rzecz jasna, lecz na konie, których dosiadał on i jego towarzysze. To wówczas po raz pierwszy ujrzałam andaluzy. Podziwiając na ekranie te zjawiskowe stworzenia, nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że w przyszłości nie tylko spotkam je na żywo, lecz niejednokrotnie będę miała okazję fotografować. Rzeczywistość okazała się jeszcze piękniejsza od filmu. Uroda koni andaluzyjskich, ich ekspresja oraz wewnętrzny ogień nie mają sobie równych i sprawiają że każda sesja z ich udziałem jest jak kosztowanie znakomitego wina, słuchanie najlepszej muzyki – jest jak hiszpańska fiesta. Fotografowanie żadnej innej rasy nie dostarcza mi tylu wzruszeń i emocji. Dlatego każdego roku powracam do Hiszpanii, przyciągana niczym magnesem nie tylko końmi, lecz również gościnnością Hiszpanów i surową urodą tutejszego pejzażu.

Tej wiosny, po raz kolejny odwiedziłam Andaluzję, mekkę miłośników tej rasy. Od hodowcy, u którego gościłam, dowiedziałam się, że ponad 60% światowej populacji koni PRE hodowane jest właśnie tutaj. W dzikiej, górzystej krainie, równie pięknej co rasa, którą ukształtowała. W porównaniu z innymi rejonami Hiszpanii, jakie miałam okazję odwiedzić, Andaluzja zachwyca ogromnymi przestrzeniami – stadniny o powierzchni 100 ha nie należą do rzadkości. Cóż za wspaniałe uczucie wsiąść skoro świt w terenowy samochód, to nic, że czasami mocno zużyty i bez hamulców, i wyruszyć w góry na poszukiwanie koni, krętymi i wąskimi dróżkami, nad przepaścią przyprawiającą o zawrót głowy! Do tej pory trudno mi zrozumieć, jak konie mogą poruszać się po takim kamienistym terenie, nie łamiąc sobie nóg. Okazuje się jednak, że nie stanowi to dla nich najmniejszego problemu i kiedy już znudzą się sesją, zbiegają w dół, na łeb na szyję, w czasie krótszym niż mgnienie oka.

Mimo iż pogoda w tym roku była kapryśna i daleka od moich oczekiwań (żałuję, że wcześniej nie znałam hiszpańskiego powiedzenia: “en abril, aguas mil”), 2 tygodnie minęły jak z bicza strzelił, nie tylko na intensywnej pracy lecz również na wspaniałej zabawie.

Z pewnością jednym z najwspanialszych momentów tegorocznej wyprawy była sesja flamenco. Rzeczywistość ponownie przerosła moje oczekiwania. Jeździec w tradycyjnym hiszpańskim “traje corto” dosiadający zachwycającego ogiera Americano XXXIII i tancerka w cygańskij sukni tańczący na szczycie gór, niczym na dachu świata, w rytm dźwięków flamenco, wywarli ogromne wrażenie nie tylko na mnie, lecz na całej towarzyszącej nam ekipie. Czułam się wyróżniona mogą uczestniczyć w tym niezwykłym spektaklu, zorganizowanym specjalnie na potrzeby sesji. Mil gracias Nico!!!

Bardziej kameralna była wieczorna sesja w andaluzyjskim patio, które okazało się wymarzonym tłem dla siwego ogiera Dante TK. Tym razem obyło się bez ekipy, terenowego samochodu, walizki ze strojami i muzyki flamenco. Byli tylko prezenter i jego koń w zapierającym dech w piersiach otoczeniu. Niepowtarzalna, baśniowa atmosfera tego wieczoru, na długo pozostanie w mej pamięci.

Kolejnym wydarzeniem wartym wspomnienia jest Feria de Abril w Sewilli, która co roku przyciąga do Hiszpanii tłumy turystów. Mimo iż początkowo, z powodu napiętego planu, nie miałam zamiaru się na nią wybierać, za namową Hiszpanów, zmieniłam zdanie. Trudno nie przyznać im racji – być w kwietniu w Sewilli i nie zobaczyć Ferii, to rzecz nie do pomyślenia. Większość mieszkańców przychodzi tu, żeby jeść, pić, tańczyć i dobrze się bawić. Mnie oczywiście najbardziej interesował “el paseo de choches y caballos”, czyli parada koni i zaprzęgów. Gdy cudem złapawszy taksówkę w wyludniającym się mieście, koło 16.00 dotarłam na miejsce imprezy, przez chwilę jeszcze swobodnie przechadzałam się z aparatem między pawilonami, zwanymi “casetas”. Szybko jednak tłum zgęstniał do tego stopnia, że parada praktycznie stanęła, a dalsze lawirowanie wśród jeźdźców i powozów, stało się wręcz niebezpieczne. “Las gitanas” w strojnych sukniach, w wieku od 2 do 70 lat, jeźdźcy w tradycyjnych “traje espanol”, pięknie ozdobione na tę okazję, wielobarwne zaprzęgi koni i mułów, oraz niepowtarzalny klimat dobrej zabawy, wszystko to sprawia, że Feria w Sewilli jest wydarzeniem, którego nie wolno przegapić.

Po tym krótkim przerywniku, powróciłam do tego co w Hiszpanii kocham robić najbardziej – fotografowania koni PRE w kolejnych dwóch stadninach, gdzie czekały na mnie ukwiecone łąki, kaktusy oraz, żeby nie było zbyt pięknie, ulewny deszcz. Pomimo problemów, związanych głównie z pogodą, tegoroczny wyjazd okazał się bardzo owocny zarówno we wspaniałe ujęcia, jak i piękne wspomnienia. Pragnę w tym miejscu serdecznie podziękować wszystkim hodowcom, który mnie przyjęli, za ich gościnność, serdeczność, przyjaźń i pomocy przy realizacji najdzikszych pomysłów oraz modelce flamenco za to, że przetrwała sesję w polu pszenicy na wysokich obcasach. Już za Wami tęsknię… Do zobaczenia wkrótce!

A na zakończenie krótki film z wyprawy:


Podziel się tym projektem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *